środa, 14 listopada 2012

Gdzieś pośrodku. Agadir.



Nie bałeś się? – zapytała.
Bałem się.

Nie Afryki, nie klątwy faraona ani „ataku czarnego prącia z zaskoczenia”. Nie zamachów bombowych w Marrakeszu, czy zarazków, jak Amerykanie. Nie bałem się Arabów, w końcu ludzi. Przez 3 lata uczyłem się o ludziach.

Bałem się momentu, w którym wypadnę z torów.
Już na początku tego roku wiedziałem, że to zrobię. Marzyłem o tym od dawna. Nie wiem dokładnie, kiedy podjąłem ostateczną decyzję.
Może w Norwegii.
Ile można było? 

Wiedziałem, że chcę:
zaliczyć sesję, zdać licencjat. Pomnożyć kapitał. Spakować plecak. Pojechać do Afryki autostopem. 

Mogłem pojechać autobusem, albo przelecieć całą drogę samolotem, bo... mogłem.
Wszyscy pukali się w głowę. W Hiszpanii autostopem? Chyba, synek, ocipiałeś.
W Hiszpanii autostop nie istnieje. Faktycznie, rok temu pod Barceloną widziałem nielicznych śmiałków zarośniętych pajęczyną i mchem. W ponad trzydziestostopniowy upał siedzieli na autostradzie i czekali na cud.
Niemniej jednak postanowiłem spróbować. Uparłem się jak osioł i możliwe, że jestem osłem. 

Wyobraź sobie to:
wstajesz rano, zaspanymi oczyma patrzysz w sufit. To jest ten (bolesny?) moment, kiedy w kilka sekund po przebudzeniu przychodzi do Ciebie świadomość. Za kilka dni najgorsza sesja na studiach. Musisz ją zdać za pierwszym podejściem, bo później czeka Cię egzamin ustny z trzech lat.
Tradycyjnie jesteś przekonany, że nic nie umiesz. Kartka z niesprecyzowanymi zagadnieniami jest tak rozległa, że szanowna komisja równie dobrze mogłaby napisać: "Ee...to po prostu nauczcie się socjologii, ok?"
Od 2 miesięcy to memento mori wisiało na ścianie nad monitorem. Przez ten czas odkreśliłeś 3 zagadnienia z 60, czy ile ich tam było. Później trzeba jeszcze jakoś pomnożyć oszczędności. Im szybciej, tym lepiej. 
Nie wiadomo co i jak, ale decyzja już podjęta. Każdego ranka po przebudzeniu słyszysz w głowie głos: "Autostopem na Saharę? Co ja, kurwa, robię ze swoim życiem?" Przez kilka sekund dziwne uczucie w okolicach żołądka.
Gdzie magisterka? Gdzie praktyki? Gdzie kariera w wielkiej firmie? Albo w McDonaldzie chociaż? Jaka dziura w CV, toż to skandal!

Miałem tego dość.
Nie lubię godzić się na coś co mi nie podchodzi. Na studiach nauczyłem się naprawdę sporo: Jak liniowo nagrywać gitarę elektryczną i miksować ścieżki, jak obsługiwać syntezatory modulacji częstotliwości i sampler. Jak się uczyć- w ogóle. Jak bardzo otoczenie wpływa na myślenie. Jak medytując odzyskać spokój. Jak patrzeć na ścianę i przestać myśleć o czymkolwiek. Jak ścisnąć się za jajka i przez 8 godzin pod rząd uczyć się totalnych bzdur. Kto to jest przyjaciel. Jak bardzo ważne jest, żeby uprawiać jakikolwiek sport. 
Tych i wielu innych rzeczy nauczysz się studiując poza murami uczelni, jeśli nie jesteś  skończonym jełopem i nie spędzasz całych dni na kwejku, czy innym chujstwie. To absolutnie nie tak, że z zajęć i wykładów nic nie zostało w głowie. Niemniej jednak uznałem, że te trzy lata w zupełności wystarczą.
Bezwładność. Jesteśmy drastycznie podobni do psów Pawłowa. Kiedy już obierzemy w życiu jakąś drogę i nadamy mu jakiś kształt, nawet jeśli ta droga stopniowo coraz bardziej wysysa z nas życie- jak cholernie trudno jest przestać nią iść i spróbować czegoś innego?
Dla miliardów ludzi strefa komfortu stała się złotą klatką. Trzeba kilka razy naprawdę mocno uderzyć łbem o kraty żeby zdać sobie sprawę, że klucze były w zamku od samego początku. Trzeba po prostu wychylić głowę na zewnątrz, żeby je zauważyć.
Boimy się próbować, bo jeśli układanka się rozpadnie, to trzeba będzie ją pozbierać.
Zaryzykowałem, uznając, że pozbieranie kawałków życia po ewentualnej spartaczonej pogoni za marzeniem jest łatwiejsze, niż przeżycie reszty życia robiąc coś, co ostatecznie Cię wysysa, niszcząc zdrowie i dobre samopoczucie. Przed wyjazdem musiałem rzucić jeszcze ciężki narkotyk- muzykę. Muzyka to najbardziej wymagająca kochanka. Potrzebuje Cię dzień i noc. Zdarzało się nie jeść i nie spać. Tak czy inaczej, nie zdążyłem skończyć żadnego projektu. Musiałem pożegnać uniwersytet, bo nie było szans, żebym wrócił do października. I tak wszystkiego, co wartościowe w socjologii nauczyłem się sam. 

Wypadłem z torów na własne życzenie.



Siedzieliśmy w kawiarni w Agadirze. Parę metrów od nas szumiał ocean. Na plaży dwie kobiety w hustach grały w ringo. Piszczące mewy przywodziły na myśl Bałtyk. Brakowało tylko jagodzianek i lodów, looooodów na patyku.
-Jesteś religijna?
-Co to znaczy?
-…No wiesz…przestrzegasz zasad Koranu?
-Jestem dobrą muzułmanką.
-Zazdroszczę wam wiary. Jadę autobusem. Raptem przystanek. Wszyscy wysiadają. Rozkładają dywany gdzie popadnie. Modlą się. Muezini budzą was na modlitwę o piątej rano. Dlaczego chrześcijanie na zachodzie wstydzą się swojej wiary? Nie mam pojęcia, gdzie leży różnica.
-Nie wiem. Nie rozumiem tego. Modle się do Boga. On nas kocha. Byłeś kiedyś w meczecie?
-Tu mi nie wolno. Ale byłem w Turcji.
-Nie czułeś Go?
-Boga?
-My Go czujemy.
-Czułem Go w kościele. Ale w pustym. Chyba. Na palcach jednej dłoni można policzyć. Nie mogę zaakceptować dogmatów wiary. Szczerze mówiąc, bardziej czuję Go w lesie, albo na pustyni. Chyba straciłem wiarę w pewnym momencie swojego życia.
-Jak to? 
Opowiadam jej. Niemalże pewny, że i tak nigdy jej już nie zobaczę.
-No i tak to jakoś wygląda. Czasami nie mam wątpliwości, że istnieje. Czuję...światło. Jaśniejsze dni. Czasami czuję ciemność. Nie ma nic, tylko pustka. Ale nie taka jak w Zen. Otchłań. Wiesz, wołasz o pomoc i nikt Cię nie słyszy.  Czuje się jak przerośnięta forma białka, pierwiastki chemiczne złączone jakimś glutem. Chodzący wypadek wyposażony w przypadkową świadomość, czekający aż się zdarzy. Ale i tak jestem wdzięczny. Ogólnie. Za wszystko.

Bo było i jest za co.

Zanim dojechałem do Agadiru przejechałem przez całe Maroko wszerz, dotarłem na Saharę, poznałem niesamowitych ludzi, przeniosłem się do średniowiecza w Fes, spędziłem dwa dni w górskim miasteczku, które wyglądało jak niebo i …

Niestety, mam taki nawyk, że wiele rzeczy w życiu zaczynam od dupy strony.
Gwoli ścisłości, na samym początku był obskurny Tanger- miasto dziwek, ćpunów, złodziei i artystów. Po Agadirze było jeszcze co najmniej drugie tyle wrażeń, co przed. A jeszcze wcześniej musiałem przejechać całą Hiszpanię autostopem.

A powinniście wiedzieć, że chyba wszystko jest łatwiejsze, niż się z pozoru wydaje.
To kwestia wyboru i zdecydowania. Trzeba być osłem.
Wypadając z systemu niczego nie możecie być pewni. Oprócz jednego- przy odrobinie chęci doświadczycie najbardziej żywego i rozwijającego okresu w swoim życiu.

Zapraszam na tripa ze mną. Do Afryki, do środka swojej głowy i w pustkę. Mam nadzieję, że was zainspiruje. 
Spakujcie się i jedziemy-
- w następnym poście.


4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Inspirowac, inspiracja, zainspirowany. Zyc, przezyc, dostrzec, zauwazyc.

Anonimowy pisze...

Przeniosłam się na chwilę baaardzo daleko. brawo!

Anonimowy pisze...

Siema. Jutro ważny egzamin (poprawkowy!), a ja oczarowana Twoim kunsztem pisarskim i niecodziennymi przygodami, siedzę i czytam już chyba z godzinę lub dłużej. I tak cholernie zazdroszczę! Pamiętam, że kiedyś rozmawialiśmy o podróżach i wspominałeś, że planujesz, ale nie myślałam, że Ci się udało. Gratuluję! Jutro wrócę do lektury, już nie mogę się doczekać.

Pozdrawiam,
AS

GdzieJestJanusz pisze...

Super, dzięki :) Planuje na dniach napisać kolejny post.