Jak było, jak było?
Oto dwa najdłuższe zdania jakie
kiedykolwiek napisano:
Widziałem na żywo: kolibra,
kajmana, małpy skaczące po koronach drzew, papugi, tarantule, robaczki
świętojańskie, świerszcze wielkości dłoni i w cholerę innego robactwa, lamy,
alpaki, piranie, niebieskie wróble, ćmy we wszystkich kolorach tęczy, motyle
większe od ptaków, prehistoryczne latające kurczaki z pióropuszami na łbach,
strusie, gekony, żółwie, przeźroczyste jaszczurki, flamingi, pelikany, kondory,
orły i sokoły, chodzące palmy, tropikalne wiewiórki, drzewa twardsze od żelaza
wysokości wieżowca, kilkunastometrowe kaktusy, liany i skolopendry.
Przeczytałem pięć książek, obejrzałem
kilka dobrych filmów, zszedłem w trampkach do najgłębszego kanionu na Ziemi (i
jakimś cudem wróciłem na górę), dokarmiłem lamę na Machu Picchu, śmigałem na
tyrolce kilkanaście metrów nad ziemią w dżungli (lesie deszczowym gwoli
ścisłości), zjadłem Alpakę ( :( ), widziałem tropikalne Cigacice, przeżyłem klątwę
Inków, chorobę wysokościową i Zespół Nagłej Zmiany Strefy Czasowej aka Jet-Lag,
spaliłem sobie twarz aż do ropotoku, odwiedziłem rzekomo autentycznych Indian
na jakimś zadupiu przy dopływie Amazonki, poznałem samozwańczego ambasadora
Polski w Boliwii, zszedłem w dół po ścianie 17-piętrowego wieżowca, imprezowałem
w Limie, imprezowałem w La Paz ,
poznałem uroczą Boliwijkę, zgubiłem czapkę, kurtkę, pendrive i 50 zł, biegałem
po największej solnej pustyni świata i pływałem po najwyżej położonym jeziorze
świata, widziałem krajobrazy rodem z Marsa, gejzery, czerwone laguny i
przepiękne zatoki śmierdzące siarką, wymoczyłem dupę w gorących źródłach, zjadłem
surową rybę, spędziłem 2 dni w jeepie słuchając boliwijskiego disco-polo
(disco-boli wg Kamila. Fakt, bolało), spałem w hotelu zbudowanym z soli, przeleciałem około 30,000 km , podróżowałem
pięć tygodni z jednym z najbardziej ogarniętych życiowo kolesi jakich kiedykolwiek poznałem, uczyłem się surfować i trzy razy złapałem falę, wypiłem kilka litrów Pacyfiku i zmarzłem jak dupa eskimosa, odwiedziłem
Mediolan i ponownie Londyn, bla, bla, bla…
I co?
Mam teraz wrócić do Polski? Kolejną
zimę się wkurwiać na zimę?
Nie wiem czy nie za dużo
widziałem jak na swój wiek. Albo czy nie za dużo myślałem przez całe życie. Trzeba było w domu zostać i grać w grę. Znaleźć kogoś tam i zamieszkać gdzieś tam. I robić coś tam. Brać co dawali i co wpadło. Mamy słuchać. I nie wychylać się tyle.
Każdy ma jakiś nałóg, a ja mam
taki, który wyjątkowo przestawia w głowie. I w życiu.
Wszystkie wadliwe konstrukcje
sypią się w proch. Widzę więcej, niż bym chciał.
Chciałbym doświadczyć jakiejś
stałości, ale wiem dokąd ta stałość prowadzi.
Nic nie jest pewne i latam sobie
w eterze do góry nogami. Po zakończeniu studiów dopiero zaczyna się prawdziwa
edukacja i życie. Z grubej rury w to wszystko wjechałem, jak ja Cię
sunę. „Jeb” obuchem w łeb i ciężko to wszystko pozbierać jak z rąk powypada.
On the way out of the
coffe shop, we passed by his Subaru. “Nice car” – I said.
-“It’s nice” Sean
agreed. „But I’m going to sell it. This car will not take me where I want to go
in life”.
Tak na dobrą sprawę, co jest do stracenia?
------------
A tutaj zacny kawałek który poznałem na
pokładzie Airbusa gdzieś pośrodku Atlantyku, kiedy błyskawice napieprzały w
samolot, a ten szurał po przestworzach jak po wyboistej drodze. Polecam
sprawdzać wszystkie playlisty z pozycji pop/rock podczas lotów.
2 komentarze:
http://www.youtube.com/watch?v=qtrOs-okKrE
Świetne. Dzięki!
Prześlij komentarz