sobota, 9 lutego 2013

W średniowieczu



Z autobusu wyszedłem w stanie wczorajszym. Ziewnąłem, przeciągnąłem się, przetarłem oczy i wlazłem w ogrodzenie. Kto spędził spędził całą noc w autobusie bez rozkładanych siedzeń, ten wie o czym mówię.



Tak właściwie to siedzenia były rozkładane- teoretycznie. Znalazło się jedno ALE.
Kiedy zgasły już światła a towarzysze podróże zaczęli śpiewać Koran, próbowałem rozłożyć sobie fotel i pójść spać. Po odsunięciu go o jakiś centymetr usłyszałem groźne pomruki. Za mną siedział zakapturzony Pan Arab wraz ze współmałżonką. Trochę zwątpiłem, ale minutę później spróbowałem raz jeszcze. Oparcie fotela dzielił od nóg jego kobiety dystans większy niż stąd do Ciechocinka, ale szanowni państwo czuli się zdecydowanie zagrożeni jakimikolwiek manewrami z mojej strony. Po kilku minutach nie wytrzymałem, obróciłem się i oznajmiłem po angielsku, że chciałbym rozłożyć trochę fotel, bo czuje się niekomfortowo.
Pan Arab odrzekł na to:
                                                               !!!الوقاحه العار الابتزاز فضيحة -

Nie mam pojęcia co dokładnie miał na myśli, ale był dość zniesmaczony. W tym momencie wszystkie twarze w promieniu kilku rzędów obróciły się w moim kierunku. Pan Arab zaczął wywijać oczami. Jego żona zrobiła minę, jakbym wymierzył jej siarczysty policzek, albo zjadł jej babcię i jeszcze beknął. Oboje coś mruczeli i jęczeli. Większość słów w języku arabskim brzmi w moim odczuciu jak zaklęcia czarnej magii albo groźba odcięcia głowy nożem. Uznałem, że lepiej będzie, jeśli spędzę noc siedząc pod kątem dziewięćdziesięciu stopni.



Tak więc na dworcu byłem tak wypoczęty, że aż z tego wszystkiego prawie wlazłem w ogrodzenie. Kilka sekund na dojście do siebie. W tym czasie podszedł do mnie jakiś facet i pokazał drogę do wyjścia z dworca.

Kierowca autobusu?
Nie, zbyt elegancko ubrany.
Szczerze mówiąc od kilku lat nie widziałem kogoś tak dobrze odpicowanego. Zaczął zadawać mi standardowe pytania- czy jestem pierwszy raz w Maroko, czy pierwszy raz w Fezie. Jego angielski był wyśmienity. Wycwaniłem się i powiedziałem, że często tu bywam. Odparł, że może mi załatwić nocleg. Nie, dzięki. Przyśpieszyłem kroku i wylawirowałem gdzieś w tłum. Wyszedłem z dworca i zacząłem szukać taksówki.

Słyszę, że ktoś za mną biegnie.
Obracam się, znów on. Jak mnie, do cholery, znalazł w tej chmarze zakapturzonych postaci, turystów i taksówek? Jak, pytam? Czary, magia. Cuda i dziwy.

Dał mi wizytówkę, ofertę noclegu i cenę. Stanowczo odmówiłem. Znów próbowałem go zgubić i znów myślałem, że mi się udało. Po kilku minutach znalazłem jakieś przyzwoicie wyglądające taxi.

Już chcę wsiadać, a ktoś chwyta mnie za ramię.
ZNÓW ON.
Załatwi mi nocleg w Medynie Fezu, powiada. Właśnie zadzwonił do szefa i obniży mi cenę. Będę spał w hotelu u jego znajomego, klawy człowiek, będzie bezpiecznie, tanio, nastrojowo, z łazienką w pokoju, telewizorem, śniadaniem i za 100 denarów. Zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Niemożliwe.
Ale dał mi słowo muzułmanina i słowo Araba. Wiem jak oni traktują swoją wiarę, więc mu uwierzyłem. Pojechaliśmy taksówką za którą zapłacił, mówił o swoim biznesie, PR-ze i o tym, że Tanger i Fez to dwa różne światy

Hotel znajdował się w średniowieczu. Żeby go znaleźć, trzeba było najpierw cofnąć się w czasie o kilkaset lat.

Przekraczając stare mury miasta przeniosłem się do innej rzeczywistości. Esmail przeprowadził mnie przez kilkanaście wąskich uliczek, bram i tajemniczych zaułków mijając które czułem na sobie spojrzenia arabskich dzieci. Później trafiliśmy do hotelu. Dostałem pokój. Odsunąłem wielką zasuwę i otworzyłem wrota. W pokoju pachniało wilgocią i kadzidłem.
Duże, dwuosobowe łóżko. Telewizor. Piękny, tkany dywan. Wielka łazienka wykładana kafelkami w arabskie wzory. NORMALNA UBIKACJA!

I nikt mnie nie wydymał na pieniądze. Ani nawet nie próbował. Ale jaja.

Spędziłem w łazience chyba kilka godzin. Naprzeciwko sułtańskiego prysznica było okienko. Wyjrzałem na zewnątrz i poczułem się jak w kadrze Jezusa z Nazaretu, Gladiatora czy innej Gry o Tron. Później zobaczyłem, że coś dziwnego chodzi nad moją głową.
Znalazłem takiego brzydala:



Na początku chciałem mu sprzedać laczka na czułki, ale nawet się polubiliśmy i zostawiłem chłopaka w spokoju. On zapewne również uważał, że jestem brzydki.

Później dopadł mnie głód. Poprosiłem właściciela, żeby pokazał mi najbliższe miejsce z jedzeniem. Poszedł ze mną. Zastanawiałem się, czy nie jest nadopiekuńczy, ale po chwili zdałem sobie sprawę z powagi sytuacji. Tyle razy zmienialiśmy po drodze kierunek, skręcaliśmy w identycznie wyglądające bramy i portale, że po dwóch minutach nie miałem pojęcia, gdzie jesteśmy. Doszliśmy do straganu. Kobiety w starych, podartych szatach. Mężczyźni w dżelabach i turbanach. Dzieci w tanich, chińskich ubrankach. Odcięte łby zwierząt spoglądające na przechodniów martwymi, zmętnianymi ślepiami. Sprzedawca nakroił mi kebaba z baraniny. Wieprzowiny oczywiście się nie je, bo nieczysta. Króluje wołowina i jagnięcina, czasami kurczak. Kebab w ogóle nie smakuje, nie pachnie i nie wygląda jak ten w Europie. Marokańskie mięso smakuje… jak mięso. Ten smak jest bardzo stanowczy. Jest mocno przyprawione ale i tak czuć, że je się zwierze. Nie wiem jak inaczej to wyjaśnić. Trzeba spróbować. Do tego harira, pyszna i gęsta zupa z soczewicy którą można kupić za złotówkę i nieźle się najeść.
Po powrocie uznałem, że obejrzę coś w telewizji. Chwilę rozpracowywałem sprzęt, ale w końcu się udało. Na pierwszym kanale siedzieli jacyś faceci w turbanach, krzyczeli po arabsku i debatowali nad czymś ważnym.

Na drugim siedzieli faceci w szatach, kłócili się i naradzali.

Na trzecim akurat mieli jakieś zebranie. Jakiś facet wygłaszał swoje poglądy a wszyscy grzecznie go słuchali.

Na kolejnych trzydziestu to samo. Uznałem wtedy, że Marokańczycy to bardzo rozważny naród.

W końcu dorwałem kanał z muzułmańskim disco polo. Niestety nie mam zdjęcia. Jakiś pulchny amant z dorodnym wąsem śpiewał romantyczną balladę w stylu lekko tureckim. Zawstydziłby wszystkie polskie formacje z lat dziewięćdziesiątych.
Kiedy moje serce napełniło się już tym miłosnym przekazem, darowałem sobie i poszedłem spać.
Rano hotel zupełnie opustoszał. Nie było nikogo. Poczułem się trochę jak w arabskiej wersji 28 dni później. Nie było sensu wychodzić na zewnątrz, bo nie trafiłbym z powrotem. Chodziłem po hotelu i gadałem do ścian.
Po dwudziestu minutach spotkałem słodką japońską parkę, która w końcu raczyła się obudzić i zejść na śniadanie. Operowali jedynie japońskim i jak przystało na azjatyckich turystów obserwowali świat przez wyświetlacz LCD. W końcu przyszedł właściciel. Przyniósł śniadanie, jak było w umowie. Było tak ogromne, że nie mogłem go zjeść. Po ¼ prawie eksplodowałem jak palestyński ekstremista, a potrafię czasem pochłonąć bardzo dużo, mimo że może po mnie nie widać.
Wyspany i najedzony mogłem wreszcie wyruszyć na eksplorację Ciemnych Wieków.

Medyna Fezu jest największym miejskim obszarem na świecie, gdzie zabroniony jest transport samochodowy i motorowy. Powód jest prosty- miasto powstało w średniowieczu i od tej pory prawie nic się nie zmieniło. Żaden samochód by się nie zmieścił. Osły również mają spory problem. Kanalizacja od kilkuset lat odprowadza miejskie nieczystości, ale populacja miasta zwiększyła się kilkunasto bądź kilkudziesięciokrotnie i nie wiadomo, ile ten archaiczny system jest w stanie jeszcze wytrzymać.
Stary Fez jest również największym i najbardziej skomplikowanym architektonicznie labiryntem świata. Przed wyjściem z hotelu dostałem mapę, ale nikt tak naprawdę nie sporządził dokładnego planu miasta, bo jest to niemożliwe. Mieszkańcy również się gubią.
Ja zgubiłem się po trzech minutach.

Krążyłem po straganach, targowiskach i klaustrofobicznych uliczkach. Fez pachnie sierścią barana, miętą, pleśnią, przyprawami, garbowaną skórą i starym drewnem.

Nigdy w życiu nie znalazłem się w bardziej kulturowo odległym miejscu. Cofnąłem się do średniowiecza, w dodatku muzułmańskiego. Nawoływania muezinów do modlitwy wywoływały u mnie fascynację ale również trochę przerażały i potęgowały uczucie alienacji. Niektóre uliczki są tak wąskie, że nie można minąć drugiej osoby. Na 350 hektarach żyje 250 tysięcy osób. Czasami trzeba iść bokiem i ciężko oddychać.

Śmieszno i straszno, jak to mawiają Rosjanie.





Po paru godzinach gubienia się i odnajdywania uznałem, że trzeba by skołować jakiegoś przewodnika, bo nie ma szans, żebym sam wrócił do hotelu i żebym znalazł miejsca które chcę odwiedzić przed zachodem słońca. Chwilę później jakiś się nawinął. Za jakieś 8 złotych pokazał mi standardy średniowiecznej pracy.
Odwiedziliśmy tkalnię, pracownie malarską i kilka innych miejsc. Robota jest ciężka a płace słabe. Na końcu odprowadził mnie pod garbarnię i zniknął.



Wiedziałem, że niezbyt przyjemnie tam pachnie, ale tak chamskiego smrodu nie spodziewałem się w najbardziej ponurych wizjach. Przy wejściu rozdają liście mięty. Trzeba je sobie wsadzić do nosa, inaczej przy pełnym żołądku można zwymiotować. Skórę garbuje się między innymi amoniakiem i zwierzęcą uryną.

Po pięciu minutach miałem wrażenie, że cały cuchnę. Przede mną rozpościerała się panorama średniowiecza. Jedynym psującym ją wrażeniem elementem była biała wstęga po samolocie przecinającym błękitne niebo. I talerze satelitarne, relikt lat 90.
Było jakieś 30 stopni w cieniu.
Pracownicy garbarni spędzają tam kilkanaście godzin dziennie, zanurzając się w ohydnej bryi po pas i ugniatając skóry zdjęte z niedawno zabitych zwierząt. 

Za każdym razem kiedy zaczniecie narzekać na swoją pracę, przypomnijcie sobie to:


Wyobraźcie sobie gorący dzień w Polsce, kiedy chcecie pojechać do lasu i wykąpać się w  chłodnym jeziorze.
Zamiast tego przez cały dzień brodzicie w ciepłych sikach.

Później chodziłem po mieście, by ostatecznie wyjść z drugiej strony Medyny. Widziałem miejsce, w którym wszystkie ścieki Fezu wlatują do jakiejś rzeki i gościa z małpą na spacerze.

To nie żadna atrakcja turystyczna typu "zrób zdjęcie ze zwierzątkiem".
Po prostu koleś wyprowadza swoją małpę na spacer. No co?

Było cholernie gorąco, wypiłem ze sto litrów wody z lodem i chciałem już wracać. Tylko nie miałem pojęcia jak.

Z pomocą przyszedł mi Gustavo Fring. Nie wiem, czy oglądaliście serial Breaking Bad, ale jeśli nie to zdecydowanie polecam. Gustavo jest czarnym charakterem, największym producentem i dostawcą metaamfetaminy na południu Stanów.



Jakoś tak się dziwnie złożyło, że kiedy potrzebowałem pomocy znalazłem go czekającego na mnie pod wejściem do pierwszego uniwersytetu na świecie.

Gus zamknął narkotykowy biznes i teraz oprowadzał zawodowych fotografów oraz historyków po najtrudniej dostępnych miejscach Fezu.

Za pięć euro zobaczyłem wnętrze kilku arabskich, berberskich i żydowskich mieszkań. Gus również okazał się Żydem. Pochodziliśmy po podwórkach i dachach. Opowiedział mi historię swojego miasta, tłumaczył jak sprawdzić kto mieszka w danym domu bez pukania (zależy to od ilości ramion, które posiada metalowa gwiazda na drzwiach), zachwalał obrzezanie (girls like you!) i pokazał kilka idealnych miejsc na zdjęcia, z których pochodzą między innymi najlepsze fotografie z National Geographic. 

Gus nie umiał czytać łacińskich liter, tylko po arabsku i hebrajsku, a ja nie umiałem dobrze wymówić nazwy, więc mieliśmy kilka problemów z powrotem do mojego hotelu, ale ostatecznie znaleźliśmy taksówkę i powróciłem. Poszedłem na poszukiwania bankomatu i znów jakimś cudem natknąłem się na pierwszego przewodnika (200 tys. miasto+turyści!!) który uznał , że chciałby jednak jeszcze trochę więcej pieniędzy. Chwyciłem się za głowę i poszedłem zjeść zupę na dworzec autobusowy aby poszukać opcji dotarcia na Saharę.
Miałem jechać na następny dzień, ale postanowiłem zadzwonić do Esmaila i spytać go, czy nie może mi pomóc.
Mógł. Zwrócił mi pieniądze za kolejną opłaconą noc i tego samego wieczoru wymeldowałem się z hotelu, a Esmail wpakował mnie w transport jadący na Saharę.

Gdybyście kiedyś również obudzili się w średniowieczu, to polecam tego faceta- 0021 2668565318.
Prosił, żebym zrobił mu dobry PR. No to proszę bardzo.


A tutaj macie filmik (nie mój),  żeby chociaż trochę poczuć klimat Fezu:


I po to się podróżuje.

Żeby w takie pochmurne dni jak ten móc cofnąć się w czasie.


22:59
-„ała, chamie głupi:)” no nie moge:)
wspomnienia to chyba najlepsza rzecz jaką może posiadać człowiek
 22:59
-zgadzam się
 23:00
-nie?
Na razie chyba niczego nie żałuje...
23:00
-w życiu najważniejszy jest chillout












Brak komentarzy: